czwartek, 13 listopada 2014

Kiedyś musi być ten pierwszy raz...

... w kuchni, przy garach, a konkretniej przy piekarniku.

  Już w poprzednim tygodniu wpadłam na pomysł by upiec ciasto. Jakie? Sernik? Zbyt prosty! Z galaretką? Zbyt długo! To może tartę? Jasne, czemu nie!
  We wtorek pożyczyłam foremkę, ale wieczorem nie było czasu, wczoraj sporo nauki, aż w końcu dzisiaj poleciałam do sklepu po brakujące produkty i zabrałam się do roboty. Oczywiście pojawiły się pierwsze problemy - brak wystarczającej ilości cynamonu, ale i tak udało mi się coś z tej torebki wydłubać. W czasie gdy ciasto siedziało zawinięte w razówkę, bo foli spożywczej również brak, zabrałam się za nadzienie. Jabłka z cukrem i z cynamonem - niebo w ustach, ale podżerać nie wolno, bo do ciasta nie będzie. A szkoda...


  Po wielu minutach męczenia się z ciastem, która co rusz się kruszyło (jakby z ciastem kruszonym zazwyczaj bywa) i darło udało mi się wyłożyć tartownice. Wystarczyło włożyć masę z jabłek i pokroić na paski resztę ciasta i tarta gotowa. Po włożeniu do piekarnika po całej kuchni rozszedł się wspaniały zapach, a 20 minut pieczenia było największą torturą w tygodniu. Co chwilę tylko podchodziłam do piekarnika, bo może coś się przypieka, może się nie dopiecze i tak dalej, i tak dalej.



  W końcu! Pierwsze moje ciasto robione bez pomocy mamy albo Dominiki gotowe. Oczywiście pokusa spróbowania była przepotężna, więc wyłożyłam sobie jeden kawałek na talerz oraz dwa spakowałam do pudełka i dałam kuzynowi, który w tym czasie zmywał za mnie wszystkie naczynia. Czymś przecież musiał na te dwa kawałki zapracować!


  Niestety, ja i mój pech, który od początku tygodnia uczepił się do mnie i nie chce dać sobie spokoju obudził się właśnie wtedy, kiedy wchodziłam do garażu, by ciasto mogło w spokoju się ostudzić i ... bum! ... ciasto na podłodze, ja z formą w dłoni i łezką w oku. Na całe szczęście trochę wpadło do czystego garnka, więc tato również będzie mógł spróbować :)


  Jutro podejście numer 2 oraz szydełkowe ptaszki coby rozwiać jesień w moim małym pokoju...

poniedziałek, 3 listopada 2014

Hand-made

 
   Własnoręcznym wykonywaniem przedmiotów zajmuję się już od paru lat. Zaczęło się od dostania pod choinkę zestawu koralików i akcesoriów do wyrobu kolczyków. Już od dawna nie zajmuję się tym intensywnie, choć zdarza mi się ponownie otworzyć pudełko z kryształkami i coś wykonać.


   Decoupage to kolejna pasja, którą zaraziła mnie moja ciocia. Wraz z nią wykonywałam szkatułki, ramki, a raz zdarzyło mi się zrobić nawet obraz tą techniką jako prezent. To czasochłonna, ale łatwa technika, dzięki której można osiągnąć świetne efekty.


   Niedawno zaczęłam wykonywać również drobny sprzęt dla koni metodą szydełkowania. Trwa to bardzo długo, bo przy trudnym wzorze nawet parę dni, ale zawsze jest warto.